sobota, 11 kwietnia 2015

Prolog




Dzień zaczął się z pozoru całkiem normalnie. Obudziłam się jak zwykle głaszcząc czule mój telefon z prośbą o kolejne pięć minut drzemki punktualnego - jak śmierć - budzika. Jednak on nie ma uczuć, o czym przekonałam się już nie jeden raz, dlatego też nie mając wyjścia postanowiłam wstać. Dzielnie walczyłam z grawitacją kiedy do mojego pokoju weszła (jak zwykle bez pukania) moja rodzicielka. 
- Dziecko, na miłość Boską wstań, bo się spóźnisz - zagrzmiała, po czym wyszła.
- Taa, jakby wakacje miały sprawić, że wreszcie odpocznę. Już z tatą o to zadbaliście - warknęłam pod nosem i powolnym krokiem zaczęłam się ubierać. Założyłam na siebie czarne rurki i biały podkoszulek, włosy związałam w kłosa, a oczy obrysowałam kredką i pomalowałam lekko rzęsy. Gdy zeszłam na dół czekała już tam rodzinka, czyli mama w schludnych ubraniach, gotowa do pracy i mój młodszy brat zajadający płatki z mlekiem. Istna utopia, dopóki się nie odzywali.
Byłam wściekła na mamę od momentu, gdy powiedziała mi, że muszę wyjechać na całe wakacje do taty do Melbourne. No tak, rodzice rozwiedli się dwa lata temu. Z tatą nie utrzymywałam kontaktów, bo... sama nie wiem dlaczego.
- Spakowałaś się już? - zapytała popijając poranną kawę. Świetnie, nawet na mnie nie spojrzała.
- Tak - odpowiedziałam beznamiętnie. 

Halo, stoję tu! Możesz na mnie popatrzeć, jak do mnie mówisz?
Chyba nie może... 

Gdy moje walizki wylądowały w bagażniku samochodu, mama zawiozła mnie na lotnisko. Tam pożegnała się ze mną i po prostu poszła sobie. Nie no, super! Nawet nie poczekała aż wylecę, czy nadejdzie odprawa. Może zacznę się przyzwyczajać? W końcu to moja rodzicielka. A zresztą niech ona się pomartwi, nie ja. Pierwsza do mnie przyjdzie. Może u taty będzie lepiej, przez te dwa miesiące... Dawno się nie widzieliśmy. No więc mogę powiedzieć, że zapowiada się całkiem dobry wyjazd. Przynajmniej z pozoru...

wtorek, 31 marca 2015

Opis

Podobno największe miłości to te, których nie było. Te skrywane w głębi serca i powstałe jedynie w naszych sercach. Te najcichsze, prawie niezauważalne. Te nigdy nieodwzajemnione. Te, które ukradkiem nas zabijają - a wtedy powstają upadłe Anioły...